Wróciłem do samochodu, wziąłem torbę z laptopem i wszedłem do środka, po schodach do biura. Zamknąłem drzwi, przekręciłem zamek i usiadłem przy biurku. Wtedy, i dopiero wtedy, pozwoliłem sobie na załamanie.
Pozwoliłem sobie na dokładnie dziesięć minut żałoby, zanim instynkt przetrwania dał mi o sobie znać. Potem umyłem twarz, wypiłem szklankę wody i wróciłem do pracy.
Praca była jedyną rzeczą, którą mogłem kontrolować. Moje portfolio projektów, relacje z klientami, dochody – to wszystko należało do mnie. Moi rodzice nie mogli się do nich zbliżyć.
Albo tak mi się wydawało.
Prezentacja była zaplanowana na godzinę 14:00. Ostateczna prezentacja gruntownego przeprojektowania aplikacji dla służby zdrowia, sześć miesięcy pracy, zwieńczone godzinną rozmową na Zoomie z zespołem kierowniczym. Jeśli zatwierdzą, wystawię fakturę na 45 000 dolarów. Wystarczająco dużo, żeby pokryć podatki od nieruchomości i odciążyć moje konto oszczędnościowe po dwóch latach utrzymywania trzech osób z jednego źródła dochodu.
Spędziłem ranek na próbach, trzykrotnie sprawdziłem slajdy, upewniłem się, że oświetlenie jest dobre, że mam profesjonalne zaplecze, a połączenie internetowe stabilne. Powiesiłem nawet karteczkę na drzwiach biura: „Ważny klient, zadzwoń między 14:00 a 15:00. NIE PRZESZKADZAĆ”.
O 1:55 zalogowałem się do Zooma, wyciszyłem mikrofon i czekałem na dołączenie klientów. O 14:05 wszyscy ośmiu dyrektorów było już na rozmowie. Włączyłem wyciszenie, uśmiechnąłem się profesjonalnie i rozpocząłem prezentację.
Dzień dobry wszystkim. Dziękuję za poświęcony czas. Z przyjemnością oprowadzę Państwa po ostatecznej architekturze UX nowego projektu portalu pacjenta.
Minęło piętnaście minut, a ja właśnie tłumaczyłem procedurę przypominania o lekach, gdy drzwi mojego gabinetu otworzyły się z hukiem. Podskoczyłem, próbując wyciszyć dźwięk, ale głos mojego ojca już dudnił z głośników.
„Mówię ci, że Skylar ma najlepsze wyposażenie w całym domu, spójrz na ten widok.”
Za nim do mojego biura weszła grupa osób, pięć lub sześć, wszyscy mniej więcej w wieku moich rodziców, trzymając w rękach kieliszki do koktajli – oczywiście pili w ciągu dnia.
„Tato” – syknąłem, wciąż z włączoną kamerą i klientami wpatrzonymi we mnie. „Jestem w trakcie…”
„Och, nie zwracajcie na nas uwagi” – głos mamy był radosny i pogodny. „Oprowadzamy tylko Millerów i Johnsonów. Arthurze, pokaż im pokład”.
„Przepraszam na chwilę” – powiedziałem do ekranu, starając się zachować spokój. Wstałem i szybko podszedłem do drzwi. „Prosiłem wyraźnie, żeby pan nie przeszkadzał. To ważne spotkanie służbowe”.
„Spotkanie w pracy?” – prychnął tata, wystarczająco głośno, by mikrofon mógł go wychwycić. „Siedzisz w piżamie i gadasz do ekranu komputera. To nie jest prawdziwe spotkanie”.
„Mam na sobie strój biznesowy, bo to moja praca”.